21 listopada 2013

Śniegu, przybywaj!

Cześć! Jejku, jak dawno mnie tu nie było...Ale to był naprawdę zapracowany miesiąc, miałam sprawdzian na sprawdzianie. Mam nadzieję, że chociaż część poszła mi dobrze, bo oceny z większości znam i niektóre nie są zbyt zadowalające. Wiem, że dla niektórych trója to dobra ocena, ale mi bardzo zależy na średniej 4.5 i każda ocena poniżej czwórki, to dla mnie cios. Chociaż chwilami nawet czwórki mnie nie cieszą. Po prostu uznałam, że pora się wziąć za siebie. Sześć miesięcy temu skończyłam klasę ze słabą średnią i w tym roku chcę się poprawić. Bardziej dla rodziców, niż dla siebie, ale cóż...
Przejdźmy jednak do tematu. Jak wszyscy wiedzą, za dziesięć dni...grudzień! To chyba jeden z moich ulubionych miesięcy, chociaż nie wspominam go zbyt dobrze. Niemniej jednak cieszą mnie święta, śnieg, ta magiczna atmosfera i chwila, w której wychodzę ze szkoły i upadam na tyłek, bo jak zwykle zamarzła kostka przy wejściu, a ja o tym zapomniałam i się poślizgnęłam :) Ale to naprawdę miły ból. Albo ten moment, w którym obrywasz śnieżką i nagle wszyscy, którzy są na zewnątrz (nie ważne, czy się znacie, czy nie) zaczynają wielką bitwę na śnieżki. Często ktoś wychodzi na tym niezbyt dobrze, bo np. trafi w nauczyciela lub skrzywdzi innego ucznia. Rok temu rozbito mi wargę, ale akurat nikt tego nie widział, więc sprawca nie został ukarany xD Choć może to i lepiej, bo teraz patrzyłby na mnie z ukosa.


Z tego, co mi wiadomo, śnieg ma spaść na terenie Polski już w przyszłym tygodniu. Wątpię jednak, że są prawdziwe informacje, bowiem biały puch ma padać, owszem, ale w górach. A że ja w górach nie mieszkam i mam do nich dziesięć godzin drogi, także o śnieżkach mogę zapomnieć. A szkoda, bo rok temu już o tej porze było biało i radośnie. Bardzo nie lubię jesieni. A jeśli już, to taką ładną; ciepłą, bez deszczu i ciągłej zmiany pogody. Pamiętam, że jako dziecko przeżyłam taką jesień i wspominam ją najmilej. Ciągle było cieplutko, słońce świeciło (ale nie mocno) i pogoda utrzymywała się do samej zimy. I bardzo dobrze, przynajmniej miałam jedno ubranie na całe dwa miesiące, a nie jednego dnia idę w kurtce jesiennej, a następnego w zimowej, bo mój wielki nos mi zamarza. 


I to chyba tyle na dzisiaj. Teraz postaram się pisać systematyczniej, chociaż pewnie i tak mi nie wyjdzie. Cóż, takie życie ucznia; na mało rzeczy ma się czas. Oby ten miesiąc szybciej zleciał...<3

A Wy lubicie śnieg i zimę? 

9 listopada 2013

Listopadowe postanowienie

Cześć! Długo nie pisałam, ale nie było to spowodowane brakiem czasu czy coś, bo czasu mam naprawdę mnóstwo, a po prostu nie wiedziałam, o czym mam napisać. Dopiero dzisiaj postanowiłam, że opiszę swoje listopadowe postanowienie, a mianowicie schudnięcie. Odkąd pamiętam ważyłam więcej, niż bym chciała. Mam 170 cm wzrostu, więc po mnie tego nie widać, ale źle czuję się w swoim ciele, a jak staję na wagę, to w ogóle mogiła. Postanowienie, że będę ćwiczyć, wymyśliłam sobie już dawno temu, może dwa lata minęły. Nigdy jednak nie brałam tego aż tak na poważnie, jak teraz. Zawsze to wyglądało tak : ćwiczyłam jeden dzień, a następnego uznawałam, że nie ma sensu albo zrobię to później. Nie. Teraz tak nie jest, wręcz czuję potrzebę robienia tego. Nie chce mi się, to prawda. Mam zakwasy na brzuchu, również prawda. Ale mam w sobie determinację, której brakowało mi wcześniej. Skąd mi się w ogóle wzięła chęć na to ćwiczenie? Głównie za sprawą pewnej vlogerki - Zmalowanej. Obejrzałam jej filmik o odchudzaniu, o tym, jak ona schudła i pomyślałam "kurczę, skoro ona dała sobie radę, mając małą córeczkę, to dlaczego ja mam sobie nie poradzić?". I od razu zabrałam się za filmiki, w których podawano różne ćwiczenia. Wybrałam sobie kilka, których na razie nie zdradzę, bo nie jestem pewna, czy działają. Ale fakt faktem, wykonuję je i mam nadzieję, że coś dadzą, bo w końcu zakwasy mam, więc te mięśnie brzucha musiały pracować. A mam dosyć tego, że za każdym razem na basenie muszę wciągać brzuch lub zakrywać go rękoma.


Żeby te ćwiczenia coś dały, postanowiłam też nieco ograniczyć tuczące rzeczy, co w moim przypadku będzie naprawdę ciężkie, ale w końcu trzeba spróbować. Wyrzuciłam ze swojego jadłospisu wszelkiego rodzaju chipsy (moi stali goście), coca-cole i inne niezdrowe rzeczy, a dodałam owoce, wodę (którą bardzo lubię, więc problemu nie będzie) i ewentualnie(!) batona Corny Big. Widziałam go w wielu sklepach sportowych, więc doszłam do wniosku, że będzie on najbardziej odpowiedni. No i nie ukrywam, że jest bardzo smaczny, zwłaszcza żurawinowy. Dodatkowo chodzę do szkoły pieszo. Muszę iść około kilometra, co może zbyt dużą odległością nie jest, ale lepszy rydz niż nic. Staram się także sporo jeździć na rowerze, ale tutaj akurat za dobrze mi nie wychodzi, gdyż mam za słabe nerwy, jak na mój skrzeczący/sam-zmieniający-przerzutki rower. Powoli więc rezygnuję z dwukołowca, a za to zakładam słuchawki i używam nóżek :) Zobaczymy, jak długo dam radę.


No to co? Życzcie mi powodzenia, a ja postaram się wytrwać. Obiecuję, że jak zauważę pierwsze efekty, to od razu dam Wam znać. Kto wie? Może zmobilizuję kogoś do działania? :) Do usłyszenia!

1 listopada 2013

Wszystkich Świętych

Cześć, cześć! Wczoraj było Halloween, a dzisiaj nadszedł pierwszy dzień listopada, czyli Wszystkich Świętych. Już pisałam Wam, że bardzo lubię to święto, więc nie zamierzam się powtarzać. Chcę jednak powiedzieć, że z roku na rok coraz bardziej zaczynam przeżywać to wszystko wewnętrznie. Dzisiaj, siedząc przy grobie ukochanej prababci, wspominałam jak to było, jak z Nią rozmawiałam i przynosiłam Jej tuziny swoich durnych czasopism, a Ona mi je czytała. Jak przyniosłam Jej segregator z karteczkami, i kiedy zobaczyła Hay Lin z W.I.T.C.H. powiedziała, że gdyby zobaczyła takiego potwora w nocy, przestraszyłaby się. Przyznam się Wam nawet, że miałam moment, w którym musiałam zacisnąć oczy, bo prawie się popłakałam...Mimo iż od Jej śmierci minęły cztery lata, ten temat wciąż jest dla mnie bardzo świeży i delikatny. Kiedy zaś stałam przy grobie dziadka, którego nie miałam okazji poznać, zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdyby dziadziuś nie umarł tak wcześnie. Ponoć był cudownym człowiekiem, więc na pewno miałabym o wiele barwniejsze dzieciństwo. Wyobrażałam sobie nawet, jak stoi obok mnie i rozmawiamy. Nie wiem czemu, ale teraz mam wrażenie, że bym się Go wstydziła, choć doskonale wiem, że tak by nie było. Po prostu ciężko mi sobie wyobrazić życie, w którym mogę powiedzieć, że mam dwóch dziadków, bo nigdy tego nie zaznałam. I już nigdy nie zaznam.


Jednak przejdę do czegoś przyjemniejszego. Co roku - po wizycie na cmentarzu - była pora na obiad. Odbywał się on albo u mnie w domu, albo u dziadków. Przyzwyczaiłam się już do tego i kiedy mama poinformowała mnie, że idziemy na obiad do cioci, zrobiło mi się przykro. Rozumiem mamę, że chciałaby spędzić święta ze swoją rodziną, bo co roku spędzaliśmy je z rodziną taty, ale jednak mam sentyment do obiadu w towarzystwie dziadków. I - mimo że u cioci było naprawdę fajnie - jednak za rok wolałabym zjeść z dziadkami. Ot, kwestia przyzwyczajenia. Jakoś tak dziwnie mi na duchu i w ogóle nie czuję tych świąt. Właśnie przez to, że nie spotkałam się z babcią, dziadkiem i pradziadkiem, a z ciociami, wujkami i rodzeństwem ciotecznym, które jest ode mnie starsze. Ale przyznam się, że jestem w szoku, bo jeszcze rok temu nie odezwałabym się do żadnego z nich ani słowem, a dzisiaj nawet normalnie rozmawialiśmy. Być może to kwestia tego, że dojrzałam i mam nieco poważniejsze tematy? Mam taką nadzieję, bo nieco ciężko jest z tym, kiedy siostra cioteczna dzwoni do Twojego brata i zaprasza go na ognisko, a Ciebie już nie, bo nie rozmawiacie...Wiem, że raczej w tym roku się to już nie zmieni, ale na pewno zrobiliśmy dzisiaj krok do przodu :) Liczę na to, że będzie lepiej. 


Nie zanudzam Was dłużej. I tak w każdym poście się rozpisuję. Niestety, taka już jestem i po to założyłam tego bloga :) Żeby się wypisać. No to co? Do następnego posta i czekam, aż w komentarzach opiszecie mi, jak Wy spędziliście 1 listopada, bo także jestem ciekawa :D Pozdrawiam!